Pamiętam dzień. w którym po raz pierwszy zobaczyłam araby.
Do stadniny w Janowie Podlaskim przyjechałam podczas przygotowań do obchodów jej 150-lecia.
Bielono właśnie zabytkowe stajnie, strzyżono żywopłoty i trawniki.
Tuż za stajniami, na rozległym pastwisku, pasły się konie.
Zobaczyłam je w oddali duże stado, kilkadziesiąt klaczy ze źrebiętami.
Oszołomiła mnie ich wielobarwność. Kiedy podeszłam nieco bliżej, rozróżniłam maści gniade,
ciemno-gniade, kasztanowate, siwe jak mleko, ciemnosiwe, jabłkowite, siwe z „hreczką”,
jakby piegowate. Wśród nich źrebaki we wszystkich odcieniach brązu.
Klacze dostrzegły mnie. Czujnie uniosły głowy. I tego momentu nigdy nie zapomnę.
Po raz pierwszy widziałam konie tak piękne, o małych, kształtnych głowach
osadzonych na smukłych szyjach ... Patrzyły na mnie oczami,
którym bystrości dodawały postawione uszy ...
Zaniepokojona klacz arabska będzie zawsze sprawiała na mnie wrażenie,
jakby za chwilę miała poderwać się do lotu. Jej szyja wydaje się być dłuższa,
napięte mięśnie sprawiają, że prostuje grzbiet i podciąga brzuch,
lekko uniesiony ogon dopełnia tego wrażenia. Drżącymi z emocji rękami
sięgnęłam po aparat fotograficzny. Pamiętam był to dzień mojego
„wielkiego fotografowania”. Przez wiele godzin nie wypuszczałam z rąk ciężkiej kamery.
Nie czułam zmęczenia. Często zadaję sobie pytanie: czym araby różnią się od koni innych ras,
co sprawia, że człowiek jest od wielu stuleci zafascynowany ich pięknem? . . . . .
Próbuję znaleźć odpowiedź, robiąc dziesiątki, setki, tysiące zdjęć.
Każdego roku, wiosną, powracam na pastwiska z tym samym wzruszeniem
i potrzebą fotografowania od nowa. A może jest to tylko tęsknota za chwilą kiedy,
zmęczona dźwiganiem torby z aparatami, kładę się na trawie
i obserwuję pasące się wokół konie... .. . Przypominają mi się wtedy
strofy wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej:
,,Stwórco, patrząc na formę tak czystą już cię wielbię, gorący Artysto...”
Czytając pamiętniki śmiałków, którzy na początku XIX w. wyruszyli do Arabii
po konie „czystej krwi” poznawałam historię wspólnego od stuleci bytowania
z człowiekiem tych zwierząt na pustynnych przestrzeniach. Otaczająca
je tam atmosfera kultu religijnego i swoistego romantyzmu inspirowała malarzy,
pobudzała wyobraźnię poetów, a u wielu ówczesnych możnowładców
rozpalała ciekawość świata arabskiego i chęć posiadania tych niezwykłych stworzeń.
Myślę, że piękno konia arabskiego, uchwycone przez obiektyw aparatu
fotograficznego nie jest pełne. Poznanie starych legend o powstaniu tej rasy i warunków,
w jakich się ona kształtowała, wzbogaca doznania wywołane obrazem.
Arabowie doceniali urodę swoich koni.
W legendach kilkakrotnie pojawia się
on jako motyw piękna wyłaniającego się z morza. Tak właśnie, w jednej z nich,
podobnie jak Afrodyta, wyłoniło się z morza sto wspaniałych koni,
podczas kiedy na brzegu spoczywał Ismail, syn Abrahama, uznawany
za protoplastę narodu arabskiego. Za jego to pośrednictwem - mówi legenda - ofiarował
Allah konie swoim wiernym. W innej znów, z morza wyłonił się wspaniały ogier
i posiadł najpiękniejszą klacz ze stada pasącego się w pobliżu.
Dał rym początek jednemu z najszlachetniejszych rodów.
W raz z cennymi klaczami i ogierami docierały do Europy wiadomości
o życiu i zwyczajach Beduinów, ich religii i kulturze, lecz przede wszystkim
o ich miłości i przywiązaniu do koni. Półwysep Arabski, kraj dziki i pustynny
zamieszkiwały wiecznie ze sobą skłócone, koczownicze plemiona Beduinów.
Konie pozwalały im przemierzać te tereny w rozmaitych kierunkach umożliwiając
egzystencję na pustyni. Tryb życia tych plemion, wysiłek, do jakiego zmuszali
swoje konie w zabójczych warunkach klimatycznych, stanowiły barierę, którą pokonać
mogły tylko te konie, które zdolne były do niesłychanego wprost, długotrwałego
przebywania na pustyni bez jedzenia i picia.